środa, 2 grudnia 2015

Świat leci galopem

Myśl na dzisiaj. 
Bycie LARPerem w internecie nie jest łatwe. Szukanie odpowiednich elementów do tworzenia strojów może być trudne a czasem też niebezpieczne (chociaż dzięki rosnącemu przemysłowi bezpiecznych broni, wpisanie w googla "latex weapon" nie grozi już mentalnym kalectwem). Przykładem może być moja próba wyszukania spreparowanych kości zwierzęcych do lokacji na grę i otrzymane wyników mówiących o kryminalistyce sądowej, prostych sposobach na odróżnienie kości zwierzęcych od ludzkich i poradach co robić jak się znajdzie trupa w lesie.
Otóż.. wystarczy najwyraźniej dopisać magiczne słowo "tanio" i świat zaraz staje się bardziej przystępny.

niedziela, 4 października 2015

Autorytet.

Autobus podmiejski. Wieczór. Usiadłam wraz z jadącą w tym samym kierunku, dawno nie widzianą znajomą, na dwójce przy drzwiach. Małe Rogate siadło samo po drugiej stronie alejki (nad kołami siedzenia są wyżej i młode widzi wyraźniej). Przed nim jakaś pozakupowa Jej-Ekscelencyja.
  Młode było po kilku godzinach zabawy z kuzynką, lekko zmęczone, lekko rozmarudzone. Po chwili wytchnienia jaką zaserwował nam mijany po drodze McDonalds, pisklę moje zaczyna marudzić.
-Maaaamooo! A jak wrócimy to mogę pooglądać bajki?- Wyjęczane w moim kierunku zaraz zwróciło uwagę siedzącej przed nim matrony.
-Nie, kochanie, już jest za późno a Ty musisz jeszcze powtórzyć wiersz.- Mówię stanowczo, próbując szybko zakończyć dyskusję. Dziecko naburmuszyło się, założyło ręce i spróbowało jeszcze raz.
-Ale maaamooo! Tylko chwilę! Wcale nie jest późno!
W tym momencie Jej-Ekscelencyja najwyraźniej nie wytrzymała i odwróciła się do niego mówiąc:
-Będziesz mógł pooglądać, mama ci pozwoli nie martw się.- I patrząc na moje początkowo uprzejme zdziwienie dodaje:
-Pani mu odpuści, nie ma co dziecka trzymać za krótko.
-Widzi Pani, jest już późno a ja zadecydowałam.- Odparłam i z lekkim niedowierzaniem odwracam się do znajomej, z którą prowadziłam uprzednio rozmowę. Nie udało mi się odzyskać utraconego wątku, bo z lewej usłyszałam drwiące:
- Nie można by mu choćby powiedzieć że poogląda? Do domu pewnie jeszcze kawałek.
-Wie Pani, ja wolę żeby wiedział na czym stoi niż okłamać go i narazić na płacz i zawód w domu.- Powiedziałam już bardzo mało przyjaźnie i odwróciłam się na dobre.
Mam chyba ostatnio pecha.

piątek, 2 października 2015

Upał i szacunek mają to do siebie, że odpuszczają na jesień.

Zimny, jesienny poranek. Odprowadziłam dziś Małe Rogate do państwowej puszki pandory, pardon, przedszkola nieco później niż powinnam. Na korytarzach pusto. Szczenięta z okolicznych sal popiskiwały zajęte śniadankiem, przedszkolanki popiskiwały zajęte pilnowaniem by śniadanko nie dostało się również meblom i okolicznym elementom wystroju sal. 
Dziś jest dzień jakiejś wycieczki, za którą musiałam zapłacić równowartość biletu na pendolino relacji Warszawa- Wenus. Przy okazji, miła Pani poinformowała mnie o możliwości zakupu zrobionych niedawno zdjęć mojego pisklęcia. Pomyślałam, że przydało by się mieć jakieś aktualne fotografie na wypadek konieczności drukowania plakatów "ZAGINĄŁ" lub "ODDAM W DOBRE RĘCE", więc wręczyłam jej posłusznie banknocik, odebrałam fotki i czekałam grzecznie na korytarzu aż mi wyda resztę. Małe Rogate wyszło na tych zdjęciach wyjątkowo zabawnie, toteż wyjęłam telefon i zrobiłam (o ironio) zdjęcie by wysłać dalszej części rodziny. Gdy tak sobie stałam i próbowałam zmusić ustrojstwo do współpracy, podeszła do mnie jedna z pracujących w tym piekiełku, podstarzałych amatorek śmierdzącej kawy i niemniej śmierdzącej trwałej ondulacji. Popatrzyła krótko co robię, po czym odezwała się, wyrażając swoją dezaprobatę.
- No tak, to teraz nie trzeba już będzie kupować tych zdjęć. Bardzo pomysłowe.-
Mnie przytkało, popatrzyłam na nią uważnie i zaczęłam mówić, że tak się składa że właśnie kupuję te zdjęcia, ale nie poczekała na koniec mojego zdania, siorbnęła kawusię, mruknęła coś niezrozumiałego i odeszła gdzieś.
A ja się zastanawiam. Czy to, że zamiast w garsonkach/garniturach, chodzę w bojówkach, glanach i płaszczu, że mam zielone pasmo we włosach i słucham muzyki w drodze do domu w jakikolwiek sposób upoważnia osoby starsze, częściowo odpowiedzialne za przystosowanie naszych dzieci do życia w społeczeństwie, do braku szacunku? Do chamstwa?

Nie cierpię ludzi z tego miasta.

poniedziałek, 7 września 2015

Szkolni Prześmiewcy wiele lat później.


O wynikach i frekwencji wczorajszego referendum wiedza już chyba wszyscy. Każdy ma coś do powiedzenia, każdy ma dobre wytłumaczenie czemu w nim udział wziął lub nie. To czego nie rozumiem w tym wszystkim to gimbazjalna wręcz nagonka na tych którzy oddać głos poszli. Serio, mam wrażenie ze ktoś mi zrobił numer i doooobrych kilka milionów obywateli (włącznie z dziennikarzami, aktorami i komu tam jeszcze dzisiaj mikrofon w twarz wycelował) naszej pięknej RP, zamieniło głowy z dupami na miejsce i teraz nie mogąc znaleźć dobrego wytłumaczenia własnej absencji, drze łacha z ludzi, którzy z rożnych powodów poszli spełnić "obywatelski obowiązek" i wrzucić tę "nic nie znaczącą" i "kompletnie niedecyzyjną" urnę do kartki (czy jakoś tak). Znowu możemy obserwować sytuacje w której drobny ułamek ludzi którzy zachowali się właściwie zostaje zgnojony przez te grupę klasowych prześmiewców i cwaniaków, którym pracy domowej odrobić się nie chciało, a przez "durne kujony" wypadają gorzej na forum klasy.


Czuję się dziś osaczona, a nie zrobiłam nic złego.
To tylko ja, czy ktoś jeszcze to zauważył?

piątek, 4 września 2015

Epizod

-Cześć! Zgadnij co dla ciebie mam!- zakrzyknęła mi kiedyś Y przez średniej jakości połączenie skajpowe.
- Niech zgadnę, więcej koralików?- Zapytałam żartując z jej ostatnich zapędów zakupowych i modląc się w duchu, żeby nie urwało nam zasięgu po raz pierdyliard pierwszy.
-Nie! Kółeczka!- Zapiszczało wstrętne Szczurzysko i przez kamerkę pokazało mi stertę- czegoś. Szarą masę popakowaną w najmniejsze na świecie samarki. Tyle przynajmniej było widać przez komórkową kamerkę. - Tylko chyba trochę małe kupiłam. Zobaczymy!- Zawyrokowała, po czym płynnie zmieniłyśmy temat na coś innego.
Sytuacja ta miała miejsce jakiś miesiąc temu, może mniej. Od tamtego czasu owa niezidentyfikowana masa czegoś przyjechała razem ze Szczureństwem do mnie i leżała dwa tygodnie na półce zapomniana i opuszczona. Aż do dziś. Wróciwszy z rowerowych wojaży postanowiłam jednak nie włączać dziś żadnego z moich MMORPGowych niedobitków i zrobić coś konstruktywnego, opcjonalnie czegoś się nauczyć. Szycie odpadło szybko przez wzgląd na brak części materiałów. Zdecydowałam się więc na (sic!) kółeczka. Po machnięciu półtora metra półperskiego łańcucha ocknęłam się z trybu autopilota i poszukałam w guglu jakichś fajnych wzorów kółeczkowej biżuterii.
  To był mój pierwszy błąd.
  Ma się rozumieć, w skali epizodów, a nie dzienny.
  Dzienny byłby co najmniej kilkunasty, łącznie z wypędraniem w ogóle rano spod kołdry.

  Tak więc niestety przypomniałam sobie o tych nieszczęsnych szczurzych kółeczkach, niestety znalazłam je i niestety spróbowałam z nich zrobić jedną z najprostszych rzeczy, mianowicie krzyżyk...


  Na miłość wszystkich Bogów w jakie wierzył gatunek ludzki od początku swoich dziejów, co mi przyszło do głowy!? Kółeczka okazały się miękkie, cienkie i małe jak coś BARDZO miękkiego, cienkiego i małego. Na krzyżyk się uparłam, montowanie go zajęło mi z grubsza trzy kwadranse (normalnie 10 minut maks) i wyszedł jakoś tak, smutno. Resztą kółeczek szarmancko pierdyknęłam z niesmakiem w kąt pudełka i pożałowałam gorzko. Dokumentacja poniżej.

sobota, 29 sierpnia 2015

Usiądź bo wyglądasz tymczasowo!

   No i tak się właśnie czuję. Tymczasowo. Zaraz mi zżółkną liście i zbrązowieją gałązki. Od końca czerwca jestem w trasie. W kółko i bez przerwy coś się dzieje, masa superfajnych ludzi ma jeszcze bardziej superfajne pomysły, plany i nadzieje, i ja w tym wszystkim z jakiegoś powodu biorę aktywny udział.
  Nie, żebym się jakoś bardzo broniła, co to to nie!

  Najpierw był Orkon, tylko że zaczął się tydzień wcześniej niż zamierzał a skończył.. no skończył się mało fajnie bo w Tyskim szpitalu, pięciodniową kuracją kryptonim Sepsa. Wypisałam się sama, za subtelną namową lekarzy, mogąc już na powrót funkcjonować w miarę normalnie.

#znowuumiemwżycie

 Po Orkonie i przyległościach Y postanowiła przyjechać do mnie w odwiedziny, i jakimś dziwnym sposobem trafiła akurat na istne wakacyjne pandemonium jakie miało miejsce na Chomiczówce. Zjazd krewnych i znajomych królika, porównywalny tylko z sytuacją opisaną przez Chmielewską w książce "Wszystko czerwone", czyli moment w którym wszyscy przeróżnie umówieni i dawno nie widziani znajomi zmieniają plany tak zręcznie, że zwalają ci się na głowę hurtem. W tym wypadku "ograniczyło się" do 5ciu osób, dwóch myszoskoczków* i dwóch szczurów. Norma.

Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam Was wszystkich. Po prostu miałam swoisty szok poznawczy. :)

Po tym najsłodszym na świecie pandemonium przyszła pora na załatwianie Bardzo Ważnych Spraw, czego oczywiście nie udało mi się zrobić przez następujące po sobie kilkudniowe losowe wyjazdy jakie mi nagle spadały w terminarz. Teraz, prawie miesiąc później stwierdzam, że moj kociokwik dopiero się zaczyna. Nie wiem jak się skończy, ale jedyne o czym marzę to to, żeby chociaż było zdrowo i pogodnie. Bardzo proszę.

*R.I.P myszoskoczki


I mam zielone włosy! :)
Zdjęcia później, najpierw się nacieszę :)

Edit:




czwartek, 18 czerwca 2015

Czarterowanie/ Wynajem Nietrwałych Ukształtowań Obiektów Rekreacyjnych, czyli Babcia w natarciu!

Dzień dzisiejszy, plac zabaw, godziny popołudniowe. Dwóch ciotecznych braci (2l i 4l) przekomarza się, czyj jest ogromny dół wykopany na środku piaskownicy. Obserwująca wszystko Babcia obu młodzieńców, odczuwszy palącą potrzebę zażegnania sporu, wystosowała takiego oto skarba.

B- Nie Krzysiu. Jak przyszliśmy to ta dziura już tu była, więc to nie może być twoja dziura. To jest publiczna dziura.

A potem popatrzyła na mnie duszącą się już ze śmiechu, i dodała:

B- Rany, co ja plotę?





A oto dziura. I Małe Rogate na środku.


czwartek, 7 maja 2015

Skupienie na drodze

Dzisiejszy ranek.

 Odprowadzałam dziś Rogaciznę do przedszkola dość późno jak na przyjęte normy, ale dziecko które jest tak rozespane że próbuje założyć skarpetki na głowę zasługuje na parę dodatkowych minut na zalogowanie się do systemu. Szliśmy wzdłuż osiedlowej uliczki biegnącej między zamkniętym osiedlem, przedszkolem i bazarem. Przed nami, po drugiej stronie zaparkował samochód innego spóźnionego rodzica, który wysiadłszy, szybko wypiął synka i przeciągnął go biegiem po drodze (pasów nie uświadczysz tam w żadną ze stron na odcinku przynajmniej 400m). Za nami słychać już jadący samochód, przed nami pusto. W połowie drogi dziecku wypadła butelka z soczkiem, więc piszcząc wyrwało ojcu rączkę i biegiem zawróciło po zgubę. Na szczęście kierowca najbliższego auta patrzył przed siebie, zdążył wyhamować i nikomu nic się nie stało (poza ojcowskimi siwymi od teraz jajkami, jak mniemam).
 Piętnaście minut później wracałam tą samą drogą i trafiłam na osiedlową scenkę rodzajową.
  Ze strony dalszych osiedli jedzie półdostawczak, z przepisową, ale dość dużą jak na tę okolicę prędkością. 100 metrów przed nim, z zamkniętego osiedla po jego lewej stronie wyszedł kot. Kot wyglądający jakby marki samochodów poznawał po odciskach na własnym czole i który niejeden raz czołgać się z drogi musiał o własnych siłach. Jeden z tych czarno białych kotów, których kształt jest już geometryczny od ilości skrzywień na czaszce, grzbiecie i ogonie, który jest tak stary, że inne osiedlowe koty dawno postanowiły schodzić mu z drogi i ustępować miejsca w przydrożnych krzakach. Kot szedł z prędkością toczonej lekkim wiatrem, mokrej plastikowej torby.
  Dostawczak zbliżał się szybko, kot w ogóle go nie zauważając przełaził przez ulicę. Punkt zetknięcia tych dróg wypadał jakieś trzy metry przede mną... Samochód nie zwalniał, kot też.

Gdy dzieliło ich jakieś dwa metry, staruszek idący przede mną wykonał kilka dziwnych gestów, pochylił się i w otwarte okno samochodu krzyknął "EJ! CO TY?!". Gość w dostawczaku zdążył na szczęście najpierw zahamować, a dopiero potem odłożyć trzymaną na kierownicy komórkę. Ja stałam już na jego bezpośredniej drodze (nie jechał na tyle szybko, żeby było to dla mnie jakoś mocno niebezpieczne). Kot przerażony piskiem opon zwrócił i odtelepał się tam skąd przyszedł.
  Młody człowiek za kierownicą popatrzył na przechodnia, bluznął w jego kierunku coś o starych trepach i chorobach psychicznych, i pojechał dalej zanim ktokolwiek mógł powiedzieć coś więcej.

A ja się pytam, gdyby ta sytuacja miała miejsce ten kwadrans wcześniej i to nie kot lazłby po przy-przedszkolnej ulicy, tylko czteroletni chłopiec ratujący swój soczek,  co by było wtedy?

niedziela, 5 kwietnia 2015

Kwiecień- plecień

Ktoś całkiem inteligentny zadał mi ostatnio pytanie, czym dla mnie jest miłość. Ciężko z biegu wyrzucić z siebie jakakolwiek konstruktywna odpowiedz, szczególnie ze temat jest nieco zbyt skomplikowany jak na dyskusje przy fajku i szczękających z zimna zębach, czekając w śnieżycy na swoja kolej w kebab-barze.
Zastanowiwszy się nad tym nieco, mogę teraz bezpiecznie odpowiedzieć, ze za diabla nie mam pojęcia.
  Mając lat piętnaście, myślałam ze to bezgraniczne oddanie, wierne branie czyjejś strony, patrzenie sobie godzinami w oczy i ratowanie się nawzajem z opresji. Niestety do pierwszych paru punktów nie pasuje charakterem, pojedynek na spojrzenia wygrywam nieraz z własnym kotem a co do opresji- najlepiej daje sobie z tym rade sama.
  Gdy miałam lat dwadzieścia, myślałam ze miłość jest we wspólnych śniadaniach, planach na przyszłość, wieczystych przysięgach i bezcelowych spacerach w środku nocy. Ze znaleźć ja można tam, gdzie dwoje ludzi odbiera na tych samych falach, dopowiada sobie nawzajem zdania i wie na co ten drugi ktoś ma ochotę w łóżku.  Teraz wiem, ze plany to kręgi na wodzie, ze przysięgi składane bez szczerości nie maja wartości, ze spacery sauté są równie, jeśli nie bardziej przyjemne i ze w łóżku nie zawsze musi być "w łóżku".
  Teraz mam lat dwadzieścia pięć. I waham się przed napisaniem następnego zdania. Wydaje mi się, że miłość dla każdego znaczy co innego. ze jest jej tyle samo wszędzie, gdzie jest dwoje ludzi zdeterminowanych żeby znaleźć szczęście i podarować je temu drugiemu. Ze jest w sprzeczkach, w telefonach w środku nocy, dąsach, strachu przed przeszłością. W rozumieniu siebie i innych, w śmieszących każdego niedopowiedzianych żartach... W zwątpieniu we własne siły i ślepe dopingowanie sprawom przegranym. Do wyboru do koloru.
Nie mam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, S. Cokolwiek byś mówił.


  "O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki. "
                                                  — Andrzej Sapkowski "Czas pogardy"