piątek, 24 maja 2013

Pierwsze deszczowe dni...

...tej wiosny/lata...
 Ja w końcu nie wiem jaką mamy teraz porę roku. Kiedyś zaraz po śniegu następował okres takiego jakby pozimia; niezbyt wysokiej, ale juz nie mroznej temperatury, powolnego rozkwitania listków na drzewach, zielenienia się trawników i powrotu ptaków z południa. Był to okres kiedy człowiek non stop chodził ubrany nie tak bo albo mu było za gorąco albo za zimno, znajdował w kieszeniach letnich rzeczy grube czapki lub szaliki i bezustannie cieszył się słońcem. Ludzie trzepali dywany, myli okna (czasem na odwrót), wymieniali sie przepisami babuni na najlepsza miksture do mycia podlog i zaczynali wypuszczac dzieci z domow na dluzej niz "do zapalenia latarni". Tak, taki cykl pamiętam. Teraz natomiast mamy dluuuuuugo śnieg a potem nagle trzydziesto- czterdziesto stopniowe upaly, eksplozję roślinności taką, że łupinkami pączków to można wręcz oberwać, sezon godowy wszystkiego co żyje NARAZ i masowe wywalanie "ciepłych" rzeczy zeby zrobic w szafach miejsce na cokolwiek co nie ma rękawów bądź nogawek. Paranoja.

A bociany, się tu pojawiły, nie przyleciały... Bęc i już są!

Od dwóch dni natomiast jest chwila spokoju. Burza, która kluła się dobry tydzień wreszcie pokazała wstrętny ryj i zdmuchnęła kohorty komarów, zalała deszczem pożółkłe od skwaru trawniki i dała w reszcie odpocząć. Stworzenia, które minęły się z powołaniem i zamiast na Antarktydzie przyszło im się urodzić tutaj, w naszym pięknym i skromnym klimacie umiarkowanie-upiornym, mają teraz te pięć minut na pozbieranie się z podłogi i odwrócenie tą mniej przysmażoną stroną w górę.

Ja natomiast, jako stworzenie wyjątkowo mało upałolubne, natychmiast razem z nastaniem temperatur wyższych zostałam zaprzęgnięta do questa. Znaczy biegania po mieście za pierdyliardem mniej lub bardziej istotnych spraw (moich i nie moich) które wzorem ryby za szybą samochodu, zostawione zaśmierdną tak że potem czlowiek sie tego miesiąc nie pozbędzie.  Fuj. A potem przyjdą mrówki i dokończą dzieła zniszczenia...
  Przy okazji tego biegania udało mi się naprawić rower, a to już spore osiągnięcie... Jest szansa, że zmobilizuje mnie to do ruszenia czterech liter sprzed komputera i przypomnienia sobie do czego służą łydki.  Przyda mi się.
***
I już niedługo zostanę prawdziwą rodzoną ciotką, Małe Rogate już sie nie może doczekać, sądząc po ilości ataków na Brzuch (na szczęście, so far, nieudanych).
***
Tymczasem wróciłam do zostawionego niegdyś odłogiem Aiona i wbrew pozorom i temu co z tej gry pamiętałam, całkiem nieźle się bawię.
Fun. i masę świetnych ludzi.


PS. Wszystkiego najlepszego Aniu, raz jeszcze! Żebyś rosła eszcze większa i jeszcze piękniejsza!