niedziela, 26 czerwca 2016

Lisie gotowanie.

Pewnego pięknego dnia, okolo tydzień temu, moje najmilsze kochanie oznajmiło mi, ze tym razem samo zrobi śniadanie. Kazało sobie isc z kuchni, najlepiej w ogóle spowrotem do lozka, siedzieć cicho i nie podpowiadac.
Poszlam zatem do pokoju, odpalilam laptopa i probowalam nie zapeszac. Z kuchni zaczely przylatywac mile zapachy, wiec odprezylam sie nieco i wlaczylam jakas muzyke.
Nie zauwazylam kiedy odpalil pierwszy alarm przeciwpozarowy. Dopiero po dluzszej chwili przerazliwego jazgotu dotarlo do mnie, ze to nie filmik na YouTube, tylko rzeczywistosc, i ze siedze w sypialni na pietrze, w dodatku za zamknietymi drzwiami i jesli nawet tu czuc patelnie, znaczy ze w kuchni na dole przestalo byc sielankowo. Malo nie spadlam ze schodow lecac na zlamanie karku niesc (o ironio) pomoc, ale przyhamowal mnie w sieni widok cwiercrudzielca stojacego pod czujka i wachlujacego ja deska do krojenia z przepraszajaco- sploszonym wyrazem twarzy.
- Nie przejmuj sie, on jest jakis wyjatkowo czuly, odpala sie przy byle okazji, przynajmniej raz w tygodniu.- Powiedzialo i odprawilo mnie spowrotem na gore, dokladnie zaslaniajac soba widok na kuchenke. Poszlam zatem probujac sobie wmowic ze nie widzialam klebow dymu, a po prostu mam zasyfione okulary.
Druga syrena przeciwpozarowa wyrwala mnie z zamyslenia niecale 5 minut pozniej. Zgalopowawszy znowu na dol, znalazlam moje Kochanie w jadalni, stawiajace na stole talez pelen czegos. Na moj widok zarumienilo sie lekko i mruknelo...
"Moze byc nieco chrupkie".
Przypomnialam sobie o opisaniu tego poranka, bo wlasnie udalo mi sie doczyscic te patelnie.
Az doedytuje bo mi rudyinaczej wlasnie przypomnial ze to nie byl koniec tego dnia.
Pozniej tego samego wieczoru uparl sie, ze sie zrehabilituje i pomoze mi przy obiedzie. Nie chcac mu zrobic przykrosci ani dac nic istotnego do rak (robilo sie pozno a bylismy glodni), poprosilam zeby postawil patelnie z olejem na gazie i, jak to zwykle bywa, odwrocilam sie doslownie na moment zeby wyplukac rece, a jak popatrzylam spowrotem, juz wesolo plonely lezace obok kuchenki pomidory w siatce... >.>

czwartek, 12 maja 2016

Bo ja nie mogę pić kawy. :(

Renifer z rana.
Po Całych dwóch i pół godzinach snu, przyszło mi się było dziś obudzić w całkiem niezłym humorze. Małe Rogate wstało wcześniej i czekało na mnie już ubrane, w ulubionej czapce i hawajskiej koszuli, potupując z lekka przy akompaniamencie „Mamo, wstawaj, spóźnimy się do przedszkola”. Zwlekłam się takoż, coby młodzieży nie robić zawodu, doprowadziłam do względnego porządku i poszliśmy.
Nie zasnęłam po drodze tylko dzięki bazarkowemu mini-wysypisku, które, jeśli wierzyć wrażeniom olfaktorycznym, zaczęło już wschodzić i pewnie niebawem da plon.
Po powrocie do domu, doszłam do wniosku, że nie ma sensu dosypiać i należałoby się w jakiś sposób obudzić. „Kakao!” zakrzyczała na to moja wewnętrzna młodzież, której skwapliwie posłuchałam i udałam się na łowy. Znalazłam największy możliwy kubek, wypełniłam go resztkami mleka i wstawiłam do mikrofali, wierząc że to już zaraz, za momencik...
O ja głupia.
Mikrofala, pingnęła na mnie pocieszająco, zagłuszając toczącą się w radio polityczną pyskówkę, pardon, dyskusję i napełniając wiarą w lepsze 'za chwile'. Otworzyłam ją więc, sięgnęłam po kubek, zahaczyłam nim o blokadę w mikrofalówkowych drzwiach i ulałam ciepłego mleka na blat, własne spodnie i kawałek podłogi. To co powiedziałam w efekcie, zapewne wzbudziłoby niesmak u najbliższych mi osób, takoż nie przytoczę. Przebrałam się więc, umyłam blat, podłogę i wszystko co dostało rykoszetem, nieco zniecierpliwiona sięgnęłam do mikrofali, po czym zahaczyłam dokładnie o ten sam haczyk, kubek wypadł mi z ręki i udekorował wszystko co miał po drodze (łącznie ze mną i przechodzącym akurat Filipem) ciepłym, częściowo zagęszczonym mlekiem...
hasztag/ Pół godziny na kolanach z michą i szmatą skutecznie wybudza.
hasztag/ NADAL uwielbiam Ajax o zapachu konwalii
hasztag/ Musiałam dmuchać do sklepu po nowe mleko.
hasztag/ Kubek nie ucierpiał.
Kurtyna.