czwartek, 4 sierpnia 2011

CHWDP czyli...

Chusteczki W Dużej Paczce...
  Tak, właśnie, jesteśmy wszyscy chorzy. Na ciele i duszy, choć jak znam życie to i na czymś jeszcze. Rozchorowaliśmy się na zasadzie domina. Najpierw ja dostałam monstrualnych rozmiarów kataru i migdałków wielkości drogi mlecznej, potem zaraził się Krzyś, choć nieco lżej ku mojej niezmiernej uldze i po nim już poleciało lawiną... Cała rodzina siąka, smarka i pokasłuje, niczym jakaś nawiedzona orkiestra dęta. Po kilku ostatnich dniach spędzonych na łykaniu Rutinoscorbinu jestem już tak wyraźna, ze zaraz zacznie mi być widać osobne piksele, a sądząc po ilości chustek porozrzucanych po domu, powinnam niedługo zostać ukamienowana przez Green Peace czy inne drzewolubne organizacje za przyczynianie się do masowego mordu lasów deszczowych.


  Koteczki, które wzięliśmy na odkarmienie mają się dobrze, przypuszczają masowe szturmy na przedpokój za każdym razem gdy któreś z nas otwiera drzwi do ich pokoju i żrą na potęgę. Budowa za oknem rozkręca się już na dobre i jakoś przestałam mieć nadzieję na ewentualne bankructwo dewelopera i ogólną klapę przedsięwzięcia. Musimy się widocznie pogodzić z najbliższymi latami pod znakiem zasłaniania okien i uszczelniania przerw we framugach celem spokojnego snu... No nic, life is life...

Shi