sobota, 15 września 2012

"Jesień idzie i nie mana to rady"

Sobota.
  Godzina trzecia nad ranem. Za kolejne pięć godzin zaplanowany mamy wymarsz na "targ"... Najprościej ujmując jest to miejsce w którym wszelkie mniej lub bardziej drobne złodziejaszki wyprzedają swoje łupy. Bomba. Raz znalazłam tam kilka części wyglądających podejrzanie  podobnie do tych z mojego ukochanego roweru który mi rąbnięto parę tygodni wcześniej. Każdy orze jak może..
  Kolonizacja Pokoju Ohydka (zwanego przez nas ostatnio Mordorem) przebiega zgodnie z planem. po wywiezieniu bez mała dwóch ton papierzysk (Green Peace powinien zacząć ścigać te wielkie komputerowe korporacje, jak babcię kocham...) udało nam się odkopać dwie trzecie podłogi i dotrzeć do okna. HURRRAAA~!

  Szczęściem w nieszczęściu złapało mnie w swoje łapska jakieś przebrzydłe choróbsko. Szczęśliwie bo Reniferek pojechał do dziadków i przynajmniej się ode mnie nie zarazi,  nieszczęśliwie, bo... no chyba nikt nie lubi brzmieć jak źle nastrojona wersalka.  Smarkam, kaszlę i skrzypię na potęgę, łzawi mi jedno oko i w ogóle jest be i w ciapki. Fuj. Świat ssie!

  Muszę się w reszcie zabrać za jakąś nową rogatą grafikę na bloga... poprzednia wisiała już zbyt długo a za cholerę nie mam pomysłu. Przydałoby się coś czego jeszcze nie było... Daaamn

*Idzie szukać Weny*

Jesień idzie...

czwartek, 13 września 2012

"Way away away from here I'll be"

Jakiś czas temu postanowiłam ze najwyższy czas nadszedł by klepnąć kolejna notkę. Zaczynać się miała nastepująco...

  "Wybiła północ. Aerosmith drze się z głośników o pięknej i nieprzekłamanej miłości, koty wtórują im krzycząc o pustych miskach, a ja siedzę i łoję. Znaczy łoję mało popularną wódę zwaną "Barmańska Cytrynowa"..."

Niestety, bitwę z "Barmańską" przegrałam sromotnie i zmuszona byłam swoje ambitnie twórcze plany przełożyć na później. Bywa. Miało to miejsce kilka dni, może parę tygodni temu. Od tego czasu zdążyłam na szczęście wytrzeźwieć (nawet dwukrotnie) sprzedać dziecko dziadkom, dostać bez mała zapalenia płuc i rozpędzić prace przygotowujące "Pokój Ohydek" do planowanej niedługo kolonizacji i zasiedlenia. (Hip hip! Hura! Amber i Igorze!) Niestety tak zwane potocznie Real Life zdobyło na mnie ostatnio kolejny punkt w tabeli. Uczę się szybko na własnych błędach i dla odmiany ostatnio udaje mi się ich popełniać tylko troszkę, coraz mniej, z możliwością cofnięcia ruchu (palec na pionku i takie tam). Ogólnie czuję że się starzeję. Zaczynam myśleć na przód i przewidywać kłopoty. To źle.

  Gdybym była trochę bardziej romantyczna, lirycka lub zwyczajnie uzdolniona poetycko, napisałabym, że mimo szalejącego deszczu widzę przed sobą prostą drogę... Przy odrobinie szczęścia nie będzie to kolejna autostrada do piekła, a raczej piękna, piaszczysta, letnia droga do świętego spokoju... Nie mogę się doczekać grudnia.

Good luck with translating that to english, hun ;P

Yellowcard- Way away