No i tak się właśnie czuję. Tymczasowo. Zaraz mi zżółkną liście i zbrązowieją gałązki. Od końca czerwca jestem w trasie. W kółko i bez przerwy coś się dzieje, masa superfajnych ludzi ma jeszcze bardziej superfajne pomysły, plany i nadzieje, i ja w tym wszystkim z jakiegoś powodu biorę aktywny udział.
Nie, żebym się jakoś bardzo broniła, co to to nie!
Najpierw był Orkon, tylko że zaczął się tydzień wcześniej niż zamierzał a skończył.. no skończył się mało fajnie bo w Tyskim szpitalu, pięciodniową kuracją kryptonim Sepsa. Wypisałam się sama, za subtelną namową lekarzy, mogąc już na powrót funkcjonować w miarę normalnie.
#znowuumiemwżycie
Po Orkonie i przyległościach Y postanowiła przyjechać do mnie w odwiedziny, i jakimś dziwnym sposobem trafiła akurat na istne wakacyjne pandemonium jakie miało miejsce na Chomiczówce. Zjazd krewnych i znajomych królika, porównywalny tylko z sytuacją opisaną przez Chmielewską w książce "Wszystko czerwone", czyli moment w którym wszyscy przeróżnie umówieni i dawno nie widziani znajomi zmieniają plany tak zręcznie, że zwalają ci się na głowę hurtem. W tym wypadku "ograniczyło się" do 5ciu osób, dwóch myszoskoczków* i dwóch szczurów. Norma.
Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam Was wszystkich. Po prostu miałam swoisty szok poznawczy. :)
Po tym najsłodszym na świecie pandemonium przyszła pora na załatwianie Bardzo Ważnych Spraw, czego oczywiście nie udało mi się zrobić przez następujące po sobie kilkudniowe losowe wyjazdy jakie mi nagle spadały w terminarz. Teraz, prawie miesiąc później stwierdzam, że moj kociokwik dopiero się zaczyna. Nie wiem jak się skończy, ale jedyne o czym marzę to to, żeby chociaż było zdrowo i pogodnie. Bardzo proszę.
*R.I.P myszoskoczki
I mam zielone włosy! :)
Zdjęcia później, najpierw się nacieszę :)
Edit:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz