sobota, 18 września 2010

Będąc nieudaną pisarką...


    Po raz kolejny mam okropną ochotę coś napisać i nie wiem co. I nie chodzi mi o "coś" kompletnie bez sensu istnienia, tylko kawałek tekstu, który dałoby się w miarę wygodnie czytać i który w miarę szczęścia czy możliwości miałby jakiekolwiek wartości merytoryczne...
    I jak zwykle, kolejność działań jest zupełnie ta sama; na lewo od granicy pola widzenia pojawia mi się mała, przeraźliwie jasna lampka, przynosząca na myśl Pana Spinacza z MS Worda. Lampka ma wytłoczony napis "WENA" i usilnie wciska mi do głowy myśl "Napisz coś! Uzewnętrznij się! Już!". 
    Wyłączam więc dane MMO w jakie akurat gram, otwieram nowy plik tekstowy na pulpicie, wszystko mniej istotne zrzucam do poziomu paska zadań lub niżej, strzelam kostkami nad klawiaturą i... i nic... Lampka się wyłącza, a temat, dotąd genialny i inspirujący znika gdzieś za poczuciem straconego wątku... No nie cierpię tego! Nie wiem ile razy już umknęły mi z głowy w ten sposób naprawdę genialne pomysły, części opowiadań czy odpowiedzi na dawno zadawane sobie pytania gatunków wszelakich, które notabene właśnie
przez tę moją "przypadłość" zniknęły w odmętach zwanych Przypomnę Sobie Później. Terror, zgroza i masakra w jednym. Potem przez pół godziny siedzę z miną godną świątecznego karpia i gapię się na pulpit usilnie próbując sobie przypomnieć, co też, u licha ciężkiego miałam napisać. I rzyć zbita, nigdy nic z tego niema. Taki już chyba mój los, i o ile nie dostanę w łeb naprawdę dużym ułamkiem natchnienia, z mojego pisania nic dobrego nie wyjdzie. Z resztą zupełnie jak to tutaj, co właśnie tworzę.
    Przypomniało mi się teraz ostatnie moje zwycięstwo nad uciekającą weną. Miało (lub nawet ma, bo gdzieś na serwerze siedzi) postać opowiadania o wdzięcznym, z nosa kotu wyjętym tytule "Quinris" zawierającym w sobie całkiem pokaźny kawałek tekstu, do którego zagoniona beta nie bardzo mogła się przyczepić. Pierwszy rozdział powstał praktycznie bez bólu, w ciągu być może dwóch lub trzech dni pisania, poprawiania, przerabiania i tym podobnych czynności przetykanych snem i jedzeniem. Po kilku dniach był na serwerze i zbierał, o zgrozo, pozytywne komentarze.
    To było o ile pamięć mnie nie zawodzi, w roku 2005...
    Mile podrapana za uchem wszelkimi wyrazami sympatii ze strony moich (równie młodocianych co ja) wiernych czytelników, zasiadłam w końcu do pracy nad rozdziałem drugim. Tym razem, kapryśna niczym rozdziewiczona nastolatka, wena nie dała się tak łatwo usidlić na czas wystarczający do napisania równie kwiecistego tekstu co poprzednio. Co wyskrobałam dłuższy kawałek, zaraz okazywał się o kant tyłka potrzaskać i zamieść pod wycieraczkę. Siadałam do tego cholerstwa razy chyba z osiem i zastępowałam jedną bzdurę w drugą... Po roku takiej szalonej szarpaniny powstało mi jakieś pokręcone, gejowsko-zoofilskie porno, które po przerwie potrzebnej na odpoczynek i trzeźwe spojrzenie na temat, całe razem z dopiskami, przypiskami i poprawkami załadowałam pod guzik "DELETE" i słuch wszelaki o nim zaginął (na szczęście wszystkich żywych i piśmiennych stworzeń na tej płaszczyźnie). Od tamtego momentu poddałam się i utopiłam moje genialne pomysły we wcześniej wspomnianych, niespokojnych wodach Przypomnę Sobie Później i tylko raz na kilka miesięcy odbija mi się echem świadomość doznanej porażki.
 
    Pisanie wybitnie jest nie dla mnie. Na papierze wychodzi trochę lepiej, ale zaraz jak się zabiorę do przenoszenia tekstu na komputer, wątpliwości w liczbie mnogiej rzucają mi się na ręce i zmuszają do przeróbek, które automatycznie posyłają moją niedoszłą twórczość na samo dno szuflady. Zupełnie jak z pokazywaniem się na plaży w kostiumie kąpielowym (czego notabene taki jeden Mort był świadkiem). Ta sama paranoja... W teorii bomba, w praktyce godzinami siedzę na plaży w T-shircie i dżinsach opędzając się od hord kompleksów szturmujących moje wątpliwe poczucie własnej wartości. Najwyraźniej renifery takie jak ja mają takie swoiste autodestrukcyjne skłonności. ;)

    Przed chwilą MW wstała mnie ochrzanić, czemu jeszcze nie śpię i nie daję spać Jego Ruchliwości, co wspomniany poparł serią nieprzyjemnych kopnięć. Będąc w mniejszości zmuszona jestem przerwać pisaninę i udać się wreszcie spać. 

Dobranoc :)

1 komentarz:

ikona pisze...

Jego Ruchliwość to dosyć niejednoznaczne przezwisko. Uważaj, żeby mu się nie przyjęło za bardzo, bo mu potem Pan Bóg w dzieciach taką ruchawość wynagrodzi ;>