Wiesz jak to jest kłaść się co noc wbijając sobie do głowy to kretyńskie, naiwne do granic przyzwoitości i logicznego myślenia kłamstwo, że jutro będzie lepiej, łatwiej, znośniej? Chyba każdy to zna.
Powoli zapadasz w sen, słuchając resztkami świadomości rozstrojonego lekko radia i czując jak koty przychodzą kolejno usadzić się na kołdrze i zasnąć w jednej, wielkiej, krępującej jakiekolwiek ruchy masie ciepłego oddania. Jasne, jak zwykle próbowałeś je zniechęcić do układania się w ten sposób wiercąc się koszmarnie, ale one i tak zawsze postawią na swoim. Po jakimś czasie słabniesz i przestajesz je zganiać. Wiedzą o tym tak samo dobrze co ty.
Zasypiasz więc, wciśnięty między mruczące manifestacje senności, w pozycji której pozazdrościłby ci każdy obeznany w kunszcie fakir, przypominając układem kończyn prędzej chiński paragraf niż śpiącego człowieka. Śnisz różnie. Tu akurat nie ma i nie było reguły. Albo o kimś konkretnym w mniej lub bardziej cenzuralnej roli, albo o czymś co wydarzyło się już wcześniej... Albo o czymś za co modlisz się, żeby stało się prawdą.
Budzisz się każdego dnia podobnie, wyrwany ze snu telefonem, dzwonkiem czy pukaniem do drzwi. Ludzie uparcie nie chcą nawet na jeden dzień zapomnieć o twoim istnieniu. Złośliwe, nie? Wstajesz więc, kopnięciem włączasz komputer i idziesz do kuchni nastawić wodę. Dwa razy, bo za pierwszym zawsze najpierw zagapisz się w okno targany tymi samymi wątpliwościami w stylu "czy w ogóle było się po co budzić?".
Razem z pyknięciem wyłączającego się pustego czajnika dochodzisz do wniosku, że chyba było warto. Chwilowe niewygody muszą czemuś przecież służyć. Trzeba je przetrwać, żeby potem mogło wreszcie być lepiej. Ktoś kto nas skonstruował zapomniał dodać funkcję "przewiń naprzód". Da się to przeżyć. W końcu, statystycznie, kilkaset osób na planecie ma te same problemy. Ludzie rzadko są oryginalni, nawet mając zwykłego doła czy pecha. Nalewasz wody i nastawiasz czajnik od nowa. Kiedyś go w ten sposób spalisz...
Dzień mija różnie. Tu rutyna nie wgryzła się w scenariusz całym kompletem zębów. Jedyne co się powtarza to kolejne głupie myśli: "Zadzwonić? Poczekać aż może to drugie zadzwoni, dając potwierdzenie, że mu zależy? Niby powtarza to często, ale nie zaszkodziłoby przecież ...tak dla pewności." Oczywiście od samego początku wiesz, że to ty zadzwonisz, czy też napiszesz pierwszy. Nie wytrzymasz ale co w tym złego? Tęsknić wolno każdemu, nawet chorobliwie.
Potem już jest znośniej, przecież odpowiedź zawsze przyjdzie. I zawsze podniesie na duchu. Dopiero wtedy, z uśmiechem na durnej mordzie zaczynasz dzień.
Nie wiem czym jest powyższe, a nawet gdybym wiedziała, nie zamierzałabym nikomu tego prostować czy tłumaczyć. Pozostawię tę zabawę potencjalnemu odbiorcy. Jest trzecia rano. Miałam dziś (wczoraj znaczy) czynny dzień zakończony kolejną, poważną rozmową, która jak zwykle nie przyniosła ze sobą nic nowego. Przywykłam. Od dawna wiem, że trzeba poczekać. JA wiem. To ta moja cholerna niecierpliwa natura cały czas domaga się nowych wyjaśnień, zapewnień i wniosków. Doprawdy nie mam pojęcia po co. Zazdroszczę tym, którym raz powiedziane wystarczy. Jak widać z powyższego dopadł mnie dołek. Niezbyt wyjaśnialny, bo dzień jako taki miałam pozytywny. Koszmarnie tęsknię, może to dlatego. No nic, przeżyję, dopiszę to tu, poprawię, wyślę i pójdę do łóżka...
Powoli zapadasz w sen, słuchając resztkami świadomości rozstrojonego lekko radia i czując jak koty przychodzą kolejno usadzić się na kołdrze i zasnąć w jednej, wielkiej, krępującej jakiekolwiek ruchy masie ciepłego oddania. Jasne, jak zwykle próbowałeś je zniechęcić do układania się w ten sposób wiercąc się koszmarnie, ale one i tak zawsze postawią na swoim. Po jakimś czasie słabniesz i przestajesz je zganiać. Wiedzą o tym tak samo dobrze co ty.
Zasypiasz więc, wciśnięty między mruczące manifestacje senności, w pozycji której pozazdrościłby ci każdy obeznany w kunszcie fakir, przypominając układem kończyn prędzej chiński paragraf niż śpiącego człowieka. Śnisz różnie. Tu akurat nie ma i nie było reguły. Albo o kimś konkretnym w mniej lub bardziej cenzuralnej roli, albo o czymś co wydarzyło się już wcześniej... Albo o czymś za co modlisz się, żeby stało się prawdą.
Budzisz się każdego dnia podobnie, wyrwany ze snu telefonem, dzwonkiem czy pukaniem do drzwi. Ludzie uparcie nie chcą nawet na jeden dzień zapomnieć o twoim istnieniu. Złośliwe, nie? Wstajesz więc, kopnięciem włączasz komputer i idziesz do kuchni nastawić wodę. Dwa razy, bo za pierwszym zawsze najpierw zagapisz się w okno targany tymi samymi wątpliwościami w stylu "czy w ogóle było się po co budzić?".
Razem z pyknięciem wyłączającego się pustego czajnika dochodzisz do wniosku, że chyba było warto. Chwilowe niewygody muszą czemuś przecież służyć. Trzeba je przetrwać, żeby potem mogło wreszcie być lepiej. Ktoś kto nas skonstruował zapomniał dodać funkcję "przewiń naprzód". Da się to przeżyć. W końcu, statystycznie, kilkaset osób na planecie ma te same problemy. Ludzie rzadko są oryginalni, nawet mając zwykłego doła czy pecha. Nalewasz wody i nastawiasz czajnik od nowa. Kiedyś go w ten sposób spalisz...
Dzień mija różnie. Tu rutyna nie wgryzła się w scenariusz całym kompletem zębów. Jedyne co się powtarza to kolejne głupie myśli: "Zadzwonić? Poczekać aż może to drugie zadzwoni, dając potwierdzenie, że mu zależy? Niby powtarza to często, ale nie zaszkodziłoby przecież ...tak dla pewności." Oczywiście od samego początku wiesz, że to ty zadzwonisz, czy też napiszesz pierwszy. Nie wytrzymasz ale co w tym złego? Tęsknić wolno każdemu, nawet chorobliwie.
Potem już jest znośniej, przecież odpowiedź zawsze przyjdzie. I zawsze podniesie na duchu. Dopiero wtedy, z uśmiechem na durnej mordzie zaczynasz dzień.
Nie wiem czym jest powyższe, a nawet gdybym wiedziała, nie zamierzałabym nikomu tego prostować czy tłumaczyć. Pozostawię tę zabawę potencjalnemu odbiorcy. Jest trzecia rano. Miałam dziś (wczoraj znaczy) czynny dzień zakończony kolejną, poważną rozmową, która jak zwykle nie przyniosła ze sobą nic nowego. Przywykłam. Od dawna wiem, że trzeba poczekać. JA wiem. To ta moja cholerna niecierpliwa natura cały czas domaga się nowych wyjaśnień, zapewnień i wniosków. Doprawdy nie mam pojęcia po co. Zazdroszczę tym, którym raz powiedziane wystarczy. Jak widać z powyższego dopadł mnie dołek. Niezbyt wyjaśnialny, bo dzień jako taki miałam pozytywny. Koszmarnie tęsknię, może to dlatego. No nic, przeżyję, dopiszę to tu, poprawię, wyślę i pójdę do łóżka...
...ale najpierw zgonię koty.
1 komentarz:
nastepn wpis jakis poprosze! :D
Prześlij komentarz