Wstałam wczoraj z łóżka z przeświadczeniem, że dzień będzie totalnie do bani. Jak zwykle w poniedziałek, co więcej, poniedzialek 13go. No koszmar w kropki dla ludzi przesądnych, oraz dla pospolitych pechowców takich jak ja. Na szczęście udało mi się przetrwać tenże konkretny poniedziałek całkiem obronną ręką, przypłacając przecudowną informację (o której zaraz napiszę) wyłącznie drzazgą w stopie i poparzonym o patelnię palcem. No, taki układ nawet może być.
Informacja owa, która okazała się ostatnią deską ratunku dla skazanego już samym swym istnieniem poniedziałku to wynik dwudziestu niemalże minut poszukiwań przy pomocy ultrasonografu. Otóż będę miała syna! Piszę, że "będę" bo i ponieważ, po usłyszeniu że "mam", wszyscy pytali kiedy się zdążył urodzić. No jasne, a na drugie mam MissPrędkość i rodzę po niecałych siedmiu miesiącach ciąży...
Ta, istotnie motywująca do dziwnych działań informacja, zmotywowała mnie do przejrzenia zawartości wszelkich moich internetowych kont. Znalazłam jedynie stare i zapomniane przeze mnie i resztę świata blogiszcze, którego ratować już nie zamierzam, jednak przy okazji postanowiłam zaśmiecić swoją, wątpliwej jakości twórczością, jeszcze kawałek internetu. Efekt widać jak widać i zobaczymy co z tego będzie.
To chyba na tyle ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz