niedziela, 4 października 2015

Autorytet.

Autobus podmiejski. Wieczór. Usiadłam wraz z jadącą w tym samym kierunku, dawno nie widzianą znajomą, na dwójce przy drzwiach. Małe Rogate siadło samo po drugiej stronie alejki (nad kołami siedzenia są wyżej i młode widzi wyraźniej). Przed nim jakaś pozakupowa Jej-Ekscelencyja.
  Młode było po kilku godzinach zabawy z kuzynką, lekko zmęczone, lekko rozmarudzone. Po chwili wytchnienia jaką zaserwował nam mijany po drodze McDonalds, pisklę moje zaczyna marudzić.
-Maaaamooo! A jak wrócimy to mogę pooglądać bajki?- Wyjęczane w moim kierunku zaraz zwróciło uwagę siedzącej przed nim matrony.
-Nie, kochanie, już jest za późno a Ty musisz jeszcze powtórzyć wiersz.- Mówię stanowczo, próbując szybko zakończyć dyskusję. Dziecko naburmuszyło się, założyło ręce i spróbowało jeszcze raz.
-Ale maaamooo! Tylko chwilę! Wcale nie jest późno!
W tym momencie Jej-Ekscelencyja najwyraźniej nie wytrzymała i odwróciła się do niego mówiąc:
-Będziesz mógł pooglądać, mama ci pozwoli nie martw się.- I patrząc na moje początkowo uprzejme zdziwienie dodaje:
-Pani mu odpuści, nie ma co dziecka trzymać za krótko.
-Widzi Pani, jest już późno a ja zadecydowałam.- Odparłam i z lekkim niedowierzaniem odwracam się do znajomej, z którą prowadziłam uprzednio rozmowę. Nie udało mi się odzyskać utraconego wątku, bo z lewej usłyszałam drwiące:
- Nie można by mu choćby powiedzieć że poogląda? Do domu pewnie jeszcze kawałek.
-Wie Pani, ja wolę żeby wiedział na czym stoi niż okłamać go i narazić na płacz i zawód w domu.- Powiedziałam już bardzo mało przyjaźnie i odwróciłam się na dobre.
Mam chyba ostatnio pecha.

piątek, 2 października 2015

Upał i szacunek mają to do siebie, że odpuszczają na jesień.

Zimny, jesienny poranek. Odprowadziłam dziś Małe Rogate do państwowej puszki pandory, pardon, przedszkola nieco później niż powinnam. Na korytarzach pusto. Szczenięta z okolicznych sal popiskiwały zajęte śniadankiem, przedszkolanki popiskiwały zajęte pilnowaniem by śniadanko nie dostało się również meblom i okolicznym elementom wystroju sal. 
Dziś jest dzień jakiejś wycieczki, za którą musiałam zapłacić równowartość biletu na pendolino relacji Warszawa- Wenus. Przy okazji, miła Pani poinformowała mnie o możliwości zakupu zrobionych niedawno zdjęć mojego pisklęcia. Pomyślałam, że przydało by się mieć jakieś aktualne fotografie na wypadek konieczności drukowania plakatów "ZAGINĄŁ" lub "ODDAM W DOBRE RĘCE", więc wręczyłam jej posłusznie banknocik, odebrałam fotki i czekałam grzecznie na korytarzu aż mi wyda resztę. Małe Rogate wyszło na tych zdjęciach wyjątkowo zabawnie, toteż wyjęłam telefon i zrobiłam (o ironio) zdjęcie by wysłać dalszej części rodziny. Gdy tak sobie stałam i próbowałam zmusić ustrojstwo do współpracy, podeszła do mnie jedna z pracujących w tym piekiełku, podstarzałych amatorek śmierdzącej kawy i niemniej śmierdzącej trwałej ondulacji. Popatrzyła krótko co robię, po czym odezwała się, wyrażając swoją dezaprobatę.
- No tak, to teraz nie trzeba już będzie kupować tych zdjęć. Bardzo pomysłowe.-
Mnie przytkało, popatrzyłam na nią uważnie i zaczęłam mówić, że tak się składa że właśnie kupuję te zdjęcia, ale nie poczekała na koniec mojego zdania, siorbnęła kawusię, mruknęła coś niezrozumiałego i odeszła gdzieś.
A ja się zastanawiam. Czy to, że zamiast w garsonkach/garniturach, chodzę w bojówkach, glanach i płaszczu, że mam zielone pasmo we włosach i słucham muzyki w drodze do domu w jakikolwiek sposób upoważnia osoby starsze, częściowo odpowiedzialne za przystosowanie naszych dzieci do życia w społeczeństwie, do braku szacunku? Do chamstwa?

Nie cierpię ludzi z tego miasta.