Data: 27 Grudnia 2010 roku
Scena: Szpital MSWiA, piętro czwarte, sala porodowa.
Bohaterowie: Renifer, Brzuch, MW
- Maaamo, booooli, czy ja mogę już sobie iść?
- Jasne, ale najpierw urodź, to już niedaleko.
- Ale boooli, dajcie mi odpocząć..!
- Odpoczniesz jak urodzisz.
- >.<#
I tak w kółko... Łóżko- piłka- kibelek- łóżko- piłka... koszmar w kwiatki.. no niekoniecznie kwiatki, choć w tamtym momencie daleko mi było do interpretacji plam wszelakich. Anka w korytarzu czytała Beowulfa, MW usiłowała przekonać mnie, ze ze skurczami co 45 sekund wcale nie warto daleko odchodzić od porodówki (a tym bardziej uciekać gdzie pieprz rośnie), a jak reszta- nie wiem, nie interesowałam się wtedy, miałam ważniejszą sprawę na.. cóż. no powiedzmy, ze na głowie.
- I jak tam się mamy?
- Booooli..!
- I dobrze, nikt nie mówił ze będzie łatwo
- X_X'
Taaak. położne były urocze i podnoszące na duchu. Do szpitala przyjechałyśmy z MW o 10 rano (po lekkim śniadaniu). Akcja zaczęła się na dobre około godziny piątej po południu. Nie dali jeść, nie chcieli dać pic i jeszcze wymagali niemarudzenia. No co za ludzie.
###
(Jakaś Miła Pani zza ścianki)
- Aaaaaaa~! Boże nie dam rady! Aaaaaahh~!
(Renifer)
- @_@ ee.. to co trzeba podpisać żeby dostać znieczulenie?-
(Zza ścianki)
- AAAAAAAAAAAAAAAA~!!!!
(Renifer)
- Dość! Uciekam! zastrzyk albo sobie pójdę, nie żartuję...-
Pani rodziła swoje drugie dziecko... jakieś 20 minut przede mną. Dźwięki jakie wydawała zdemotywowałyby każdego... Nagle, całkiem dotychczas wygodne łóżko porodowe dorobiło się w mojej głowie kolców, kajdan i innego żelastwa, a kleszcze leżące niewinnie gdzieś dalej na szafce zaświeciły bladym światłem... Gdyby nie bóle parte, uciekłabym, Jak Babcie kocham, uciekłabym! >.<
Pol godziny później było po wszystkim. Młody urodził się wielki, okropnie zły i całkiem zaskoczony ilością doznań płynących ze świata zewnętrznego. Pierwsze słowa jakie usłyszał gdy znalazł się na brzuchu mamy brzmiały:
- O, a co to...?-
Niezły początek, nie? Nadal nie wiem czemu ze wszystkich rzeczy powiedziałam akurat to. Chyba nigdy się nie dowiem. XD
Teraz, niemal miesiąc późnej, znalazłam w reszcie kawałek czasu i natchnienia, żeby dać znać o tym, ze już wcale nie jestem Reniferem balistycznym, a Reniferem mnogim. Dnia 27 Grudnia 2010 roku, Urodził się mój pierworodny syn Krzysztof. W chwili narodzin ważyl 4040gram, mierzył 57cm i był (nadal jest) najpiękniejszym niemowlęciem jakie w życiu widziałam (a widziałam kilka i on naprawdę jest piękny). Reklamowe brzdące mogą go wszystkie cmoknąć w pępek, pod warunkiem, ze umyją najpierw mordki.
Kończę pisaninę. Jak znajdę drugi kawałek wolnego czasu i natchnienia, zrobię adekwatną grafikę na bloga ;)
7 komentarzy:
Nie wiem czemu, ale jak pisałaś o uciekaniu, to wyobraziłam sobie jak gramolisz się przez szpitalne okno a potem schodzisz na dół po rynnie. XD W tej pięknej koszuli zresztą. I boso po śniegu!
Wierz mi, niewiele braklo XD
Że Krzyś jest piękny muszę się zgodzić, mimo że widziałam tylko zdjęcia.
Gratuluję ;*
Sur - Twoja wizja jest po prostu epicka :D
Hyyy, ależ ze mnie buc. Też gratuluję syna! ;*
Gratuluje syna ;d
Wizja Kurczaka mnie zabila.. ale jakrze ona byla prawdopodobna ;d
Gratulować już gratulowałam.
A miałaś chociaż kapcie, żeby po tym śniegu nie zasuwać susami i ślizgami?
Mort, nie pisze się "jakrze" tylko "jagsze". ;P
Prześlij komentarz