piździ niemiłosiernie i bezlitośnie!
Rozchorowałam się. Zdarza się. Piję ziółka z miodkiem i sokiem
malinowym, syropki i dużo odpoczywam. Przynajmniej jak na mnie. Dziecię
moje zdolne z choroby na szczęście już wyszło, także siedzi sobie,
układa na skradzionym mi telefonie pasjansa i patrzy.
Sytuacja na
gorąco, dosłownie sprzed chwili. Napadła mnie dzika i niepowstrzymana
kichawa. No siedzę i kicham uparcie raz za razem, i to tak, że koty z
miejsca zajęły z góry upatrzone pozycje w najciemniejszych punktach
mieszkania i czekają na finał. Krzyś natomiast niewzruszenie układając
karty na zasyfionym już nieco ekranie komórki, co kichnięcie życzył mi
zdrowia.
- Na zdlowie, mama.-
*a psik!*
- Na zdlowie, mama.-
*a psik!*
- Na zdlowie no...- Tu już widać nieco zniecierpliwiony, bo czas leci a
mnie jakoś nie przechodzi złote rozdanie, kurcze pieczone w pysk.
*a psik!*
- Na zdlowie...-
*a psik!*
- Mama, już dość na zdlowie, co?- Po czym podał mi rolkę papieru,
ucałował w policzek i poszedł do salonu ściskając mój telefon i paczkę
ciastek rąbniętą mi z szafki nocnej.
Kurtyna.