Witaj wiosno!
Wstałam sobie dziś po czwartej rano, bynajmniej nie z jakichś wyższych pobudek, po prostu odespałam poprzedni maraton Tery/PWI/PWV. Zaraz przed świtem, nasze osiedle jest niewiarygodnie ciche, chłodne i przyjemne. Aż chce się wyjść na balkon. Budowa vis a vis okien wcale nie napawa optymizmem, ale o takiej godzinie można z zamkniętymi oczami poudawać, że jej tam nie ma wcale. Ptaki nie zawiodły moich nadziei i nadal pięknymi nutkami zapowiadają nadchodzący, upiornie upalny dzień. Dwie, trzy godziny później, wyjście na balkon jest już praktycznie nie możliwe, bo żar jaki kaskadami spływa z nieba i kapie po parapetach okien obu bloków, niemal wypala z człowieka jakiekolwiek siły witalne.
Witaj Wiosno...
Postanowiłam sobie, że spróbuję opalić te moje pożalsięboże nogi. Wyłożyłam sobie pod kadłub poduchę, metalowy stopień przykryłam pluszową fretką, żeby nie usmażyć żywcem ud i ległam, w połowie w domu, w połowie na balkonie. Małe Rogate łaziło nade mną przez dobrą chwilę waląc czymś plastikowym i podobno bezpiecznym w okładkę książki (bo przecież coś trzeba robić jak się leży świństwem z wierzchu i topnieje- czytanie FTW!) albo w mój łeb, zależy od plusów na refleks w danym momencie, i dopiero po trzech kwadransach zdałam sobie sprawę z zasłyszanych gwizdów i śmiechów. Otóż, na czwartym piętrze tego mieszkalnego utrapienia i zarazem dowodu geniuszu któregoś z młodocianych architektów Warszawskich, siedziało sobie kilku panów murarzy i głośno dawało upust swemu (jak mniemam) zachwytowi. Skąd w dzień wolny od pracy ci ludzie się tam wzięli- nie mam pojęcia. Poleżałam jeszcze do końca strony i zgarnęłam swoje wątpliwej jakości wdzięki z pola widzenia i komentarzy owych koneserów urody...
Nie dziękuję, wiem jak wyglądam i gwizdy wcale nie pomagają mojej biednej samoocenie stanąć na nogi.
Parę minut później wychodząc na papierosa zauważyłam tych samych panów, parę pięter niżej, zarzucających wgłąb mojego mieszkania stada żurawi... Doprawdy, potem mi mówią, że mam paranoję.
Witaj Wiosno -.-#