No i mamy jesień. Jak na niewinną porę roku zdążyła już sporo namieszać. Fatum przychodzi cyklicznie razem z żółknącymi liśćmi i wieczornym przymrozkiem. Ciekawe jak to jest, ze ludzie, z pozoru bezproblemowi i nie skorzy do awantur nagle, wraz ze zmianą pór roku staja się poirytowani, wiecznie chorzy, albo znudzeni i apatyczni, jakby wyżęci z optymizmu... Nigdy tego nie rozumiałam. Owszem! Są tacy, którzy w tym momencie powiedzą "zdaje ci się, po prostu kiedy indziej masz za dużo zajęć żeby zwracać uwagę na humory otoczenia". Może normalnie byłoby to nawet bliskie prawdy, ale nie tym razem... Tym razem patrzę, zwracam uwagę i słucham. Dokładnie tak samo było rok temu. Ludzie inteligentni, tryskający energią, werwą i wrodzonym optymizmem, nagle zamieniali się w istne buki i zrzędy niezdolne do jakichkolwiek nienerwowych zachowań.
Reniferek skończył dziś 10 miesięcy. Chowa się dobrze, bezproblemowo, przejawia tylko niepokojące uzależnienie od obecności mamy.. Poza tym... Przeżyłam któryś kolejny koniec świata, jestem o kolejny prawie-rok starsza od zeszłorocznej siebie samej, znowu nie mogę zasnąć i siedzę do rana przy komputerze oglądając zaległe odcinki ulubionych serii i przeglądam FejsBuka popijając stygnącą w ulubionym, zielonym kubku, przesłodzoną herbatę. Nie czuje sie ani mądrzejsza, ani jakos specjalnie dojrzalsza niz przedtem. W ogole jest jakos nijako. Mam ochote na piwo, noc spędzoną całą na skakaniu w Parku z Gociakiem i kilka nadszarpujacych zdrowie fizyczne treningow czegokolwiek, byle w towarzystwie.
Czuję się ostatnio jakby mnie ktoś zahibernował z możliwością oglądania i słuchania tego co się dzieje w świecie zewnętrznym. Nie polecam, wrażenie do bani.