wtorek, 30 listopada 2010

Potwory...

Każdy ma coś czego się w życiu boi. Dla jednych są to guziki w dużej liczbie, inni boją się psów, drzwi obrotowych czy wyglądać przez okno. Wyjątkowo popularnym strachem są tzw. Potwory Spod Łóżka. Ostatnio zastanawiałam się nad specyfikacją poszczególnych gatunków Potworów Spod Łóżka i ich naturalnych środowisk. Niestety, rzadko mam sposobność do wystarczająco długiej obserwacji innych Pokojów, więc ograniczę się do gatunków zaobserwowanych w moim własnym.

  Pierwszym z nich, dającym mi się ostatnio najbardziej we znaki jest Wypijacz Herbaty. Mieszka za biurkiem, okresowo migrując w okolice szafki nocnej. Niestety jest mistrzem kamuflażu mogę się więc jedynie domyślać jak wygląda. Na pewno ma bardzo małe oczy, (co jest dziwne jeśli wziąć pod uwagę skryty tryb życia i zaciemnione miejsca urzędowania) na wyjątkowo giętkich szypułkach, idealne do długich obserwacji ofiary zza monitora, książki czy zwykłego biurkowego bałaganu. Nie ma rąk ani nóg, raczej ślimaczą stopę pokrytą szybko znikającym śluzem, która pozwala mu na zajęcie miejsca w najbardziej niedostępnych zakamarkach i oczekiwanie na chwilę nieuwagi. Poluje w nietypowy sposób, wysuwając powoli z ukrycia swoją długą, przeźroczystą trąbkę, zanurza ją (również bardzo powoli, żeby nie zwrócić na siebie uwagi) w najbliższym kubku z herbatą i wypija wszystko do dna, zostawiając ewentualnie fusy lub niewymieszany cukier. Ofiara (w tym wypadku ja) najczęściej do końca nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest ofiarą i przez długie godziny biega w te i nazad do kuchni robiąc coraz to nowe porcje herbaty. Przynosi je sobie do miejsca pracy, skupia się nad książką, grą czy rysunkiem i zaraz orientuje się ze kubek znów jest pusty. Biegnie więc do kuchni, robi herbatę i tak w kółko.

  Drugim pod względem dawania się we znaki jest Złodziej Kapciowy. Tu już kompletnie nie mam pojęcia jak może wyglądać, choć na pewno ma długie, chwytne łapki. Siedzi pod łóżkiem albo wanną (jeśli jest miejsce) i zabawia się w podkradanie nam pojedynczych skarpetek lub kapci. Czasem zadowoli się tylko upchnięciem w którymś kamyka lub wywróceniem na lewą stronę, czasem wciąga je pod mebel i zostawia w takim miejscu, że musimy bez mała przesunąć pół pokoju zanim uda nam się dotrzeć do zguby. Zaletą Złodzieja Kapciowego jest fakt, iż wyjada pająki.

  Kolejne, choć mniej poznane Potwory Spod łóżka zamieszkujące w moim Pokoju, to:

- Zasłonowy Rozsuwacz, który w ramach dawania znać o swojej bytności innym Rozsuwaczom, ustawicznie odsłania okna, akurat tak, żeby wpadające przez nie promienie słońca trafiały obuchem prosto w czoło śpiącego człowieka,
- Zwijek Prześcieradłowy, wykorzystujący każdą okazję, żeby zrolować kawałek pościeli gdy tylko się z niej na chwilę przesuniemy,
- Chrobotek Meloman, mieszkający blisko odbiorników radiowych, rozstrajający je w jakiś tajemniczy sposób tak, żeby szum i warkot przeplatających się dwóch stacji budził nas w środku nocy.

  Oczywiście, wszystko niemal powyższe można by zrzucić na koty, jednak fakt iż za każdym razem głęboko śpią gdy wstaję żeby znaleźć kapcie, wyłączyć lub ustawić radio czy zasunąć zasłony, wyklucza je z kręgu podejrzanych. Pozostaje więc teoria istnienia Potworów Spod Łóżka, jako najbardziej prawdopodobna w tej sytuacji.

A wy macie jakieś swoje doświadczenia z Potworami? :)

czwartek, 25 listopada 2010

Nadaję tej planecie nazwę...

... Ałaaaaa~!

Doprawdy! Błogosławionym nazywają wredni stan, w którym przez pierwszy miesiąc nie wierzysz, że TO ci się stało, przez następne dwa lub cztery rzygasz dalej niż mapa pokazuje i GPS znajdzie, a przez kolejne cztery dziwisz się sobie coraz bardziej, jakim to sposobem wcześniej udawało ci się oderwać obie nogi od podłoża jednocześnie.

  Bogosławiony, błogosławiony... Teraz się chyba mówi i tak i siak. Nieważne. BZDURA!
  Nic nie wolno, poza jedzeniem (a to tez tylko odpowiednich rzeczy), spaniem (byle nie na brzuchu), chodzeniem na spacery (jasne, i uciekaniem przed wszystkimi sąsiadkami z jęzorem wywieszonym na plecach w obawie przed słuchaniem kolejnych streszczeń ich 4rech ciąż, w tym zazwyczaj jednej lub dwóch poronionych). No mogiła. Ani biegać, ani ćwiczyć, ani, nawet podnosić rąk do góry... Terror, zgroza i masakra obrastająca tłuszczem niczym foka na zimę.
  Po jakims czasie dopiero dociera do czlowieka mysl, ze przeciez to musi miec jakis sens... Sens ow staje się klarowny ponad miarę po oberwaniu pierwszym celnie wymierzonym kopniakiem w pęcherz w trakcie rozmowy z szefem (to na szczęście tylko przykład, mnie nie zdarzyło w TAKIEJ sytuacji >.>) Od tego magicznego momentu, kiedy na nóżki naszego malutkiego dzieciątka mówi się jeszcze, ze mają kaliber nie rozmiar, dociera do nas, że to przecież mały człowiek... ktoś swój własny, dzięki komu już nigdy w życiu nie będziemy sami. Kurcze... to jest warte każdej ceny :)

Moje małe parzystokopytne ma jeszcze trzy pełne tygodnie na zmasakrowanie mi wnętrzności w stopniu zadowalającym. Potem będzie zabawa.
Nie mam pojęcia kiedy znów trafi mnie wena, więc poproszę tylko ładnie was, którzy trafiliście tu mniejszym lub większym przypadkiem: TRZYMAJCIE KCIUKI!